poniedziałek, 19 marca 2012

Wciąż się kochamy, czy już tylko pieprzymy?




Szybki i łatwy dostęp do darmowej pornografii sprawił, że seks przestał być dla nas przyjemnością, a jest jedynie wyzwaniem.

“Pamiętam bardzo dobrze, kiedy dostałem pierwszy cukierek od mojego dziadka. To było W.O., a ja miałem wtedy 4 lata...” - tę reklamę znamy chyba wszyscy. Ja nie pamiętam kiedy dostałem pierwszy cukierek od mojego dziadka, ale bardzo dobrze pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłem nagą kobietę.

Był to katalog jakiejś niemieckiej formy wysyłkowej, zaś naga kobieta leżała tam w domowym solarium, a ja miałem wtedy 8 lat. Do dziś pamiętam jej twarz, długie blond włosy i to radosne spojrzenie, które na pewno zawdzięczała domowemu solarium... Pamiętam również, jak bardzo podziwiałem jej piękne ciało, kobiece pośladki i bajeczne nogi. Wyrwałem tę stronę z katalogu i schowałem pod łóżko. Na dobry rok pozostała moim wyznacznikiem piękna w młodym dorastającym umyśle.

Kolejny przełom nastąpił, gdy po raz pierwszy udało mi się podkraść tacie Playboya. To był pierwszy numer wydany w Polsce. Wpadłem wtedy do zupełnie innego świata. Piękne kobiety na kilku zdjęciach. Pierwsze rumieńce na twarzy, gdy patrzyłem na nagie piersi pokazane na kilku zdjęciach pod rząd. Potem znajdowałem kolejne numery i podziwiałem kolejne piękne kobiety. Jako 10-11 letni chłopak uczyłem się szacunku dla piękna kobiecego  ciała i odkrywania erotyzmu poprzez zdjęcia.

Gdy samo patrzenie nie wystarczało i zaczynało do mnie docierać, że na kobietę można nie tylko patrzeć, ale również dotykać pojawiły się pierwsze pisma erotyczne. Wymieniane z kolegami na korytarzu w szkole, zdobyte i przechowywane niczym skarb, ukrywane przed nauczycielami i rodzicami w najbardziej wyszukanych miejscach w domu. “Twój Weekend” wprowadzał mnie, jako nastolatka w świat seksu. Pikantne opisy, zabawne określenia sprawiały, że spocony i podniecony nocami przeglądałem zakazane magazyny dowiadując się prawdy o bardziej frywolnej części życia.

W późniejszym czasie (koło 13 roku życia) zdobywałem doświadczenie podglądając na VHS najlepszych niemieckich mistrzów sztuki miłosnej. Ależ to były emocje!!! Do dzisiaj pamiętam jeszcze kilka zwrotów po niemiecku, mimo, że jedyna edukacja pochodziła właśnie z magnetowidu podłączonego do telewizora. Wtedy jeszcze pornografia miała coś z realności. Wiedziałem, że najlepszym zawodem świata jest dostawca pizzy, lub kierownik magazynu (ostatecznie szef kuchni) - oni zawsze zbierali te najładniejsze... Kobiety wyglądały jak kobiety, bo nie miały jeszcze silikonowych biustów i implantów w wargach. Mężczyźni nie wyglądali jak wytatuowani rezydenci siłowni i solarium - mimo, że byli aktorami porno, to można byłoby powiedzieć, że to tacy sami ludzie jak wszyscy dorośli w około.

Zarówno czas “świerszczyków”, jak i niemieckiej kinematografii miał w sobie coś wyjątkowego. Ten element strachu, ukrywania się, konspirowania z kolegami w celu zdobycia nowych treści. Zbieranie pieniędzy i trudne decyzje między piwem, czipsami albo nowych pisemkiem z cyckami - to właśnie wywarło na nas większy wpływ niż żałosne lekcje “wychowania seksualnego”, których tak bardzo bało się ówczesne Kuratorium Oświaty. Wszystko to sprawiało, że erotyka i pornografia były dawkowane i nie wypaczyły nam mózgów już w młodości. Nagrywanie potajemnie na kasety VHS erotyków lecących na Polsacie i TV4 w piątkowe noce nadal wspominam z uśmiechem na ustach.

Dziś szybki internet i strony przeładowanie darmową pornografią dają łatwy dostęp do najbardziej wyuzdanych treści jakich tylko zażyczy sobie użytkownik. Młodzi ludzie wchodzący dopiero w świat seksu widzą na nich, że:
- każda kobieta jest nimfomanką nie potrzebującą gry wstępnej
- faceci mają interes wielkości przeciętnego uda, 
- laski mają biust D+ albo większy i usta, jakby właśnie wyciągneły je z odkurzacza
- każdy zawsze i wszędzie ma ochotę na seks
- biura nie służą do pracy a sekretarki tylko czekają aż szef skończy rozmawiać przez telefon

Dokąd zaprowadzi młodych ludzi obcowanie wyłącznie z erotyką/pornografią dostępną na RedTube czy PornHub? Czy jeszcze umiemy się kochać, czy tylko pieprzymy? Czy przez obcowanie z nierealną pornografią zaczynamy traktować seks jak kolejny produkt, który powinniśmy robić w konkretny, jedyny słuszny sposób?  Odpowiedzią stara się być obecny ostatnio w kinach film “Wstyd”, który pokazuje, że niestety z tej ścieżki nie da się zejść. A nawet jeśli się da, to nie umiemy się poza nią odnaleźć...

wtorek, 6 marca 2012

Życie spakowane w kartony

Każda przeprowadzka to zmiana w naszym życiu. A zmiany są dobre.







Właśnie zakończyłem kolejną przeprowadzkę w swoim życiu. To już chyba dwunasta, z czego dziesięć po samej Warszawie. Każda z nich czegoś mnie nauczyła, każda była jakąś zmianą w moim życiu i zamknięciem pewnego etapu.

Pamiętam pierwszą z nich, była wyprowadzką z domu rodziców i definitywnym zamknięciem etapu dzieciństwa i dorastania. Najważniejszą nauką było to, że tak naprawdę to lodówka sama się nie napełnia, a ubrania trzeba prać, a nie tylko wrzucać do kosza na brudne ciuchy. Miałem bardzo wygodne dzieciństwo (za co jestem szalenie wdzięczny moim rodzicom), jednak jego okres przeminął wraz tym pierwszym samodzielnie wynajętym mieszkaniem.

Kolejne przeprowadzki to już wpadanie w coraz większą rutynę. Mimo, że najczęściej wiązały się z burzliwymi przemianami emocjonalnymi (lub zawodowymi) w moim życiu, to sam element pakowania i przewożenia rzeczy stawał się coraz powszechniejszy i bardziej usystematyzowany. Teraz jestem w stanie spakować się w dwie godziny solidnego poświęcenia się temu zajęciu (oczywiście najczęściej trwa to 5 godzin, bo przecież zawsze trzeba rzucić okiem na fejsa, zrobić sobie kawę, wynaleźć muzykę pasującą do chwili, wysikać się po kawie i popatrzeć ile jest jeszcze rzeczy do spakowania).

Jednak 2 najważniejsze rzeczy, których nauczyłem się pakując swoje życie w kartony to:

1. Nie potrzebuję 80% rzeczy, które posiadam. Zwłaszcza ubrań, ale włączają się w to również wszelkiego rodzaju pierdółki powszechnie nazywane pamiątkami lub gadżetami. Nie mówię to o elektronice, która JEST ZAWSZE POTRZEBNA zwłaszcza tuż przed jej zakupem :) Otaczamy się tak dużą ilością rzeczy, których nie potrzebujemy, że nie mamy miejsca na oddychanie we własnym mieszkaniu. Kiedyś Tomasz Jastrun pisał “tak dużo rzeczy w okół nas, szkoda umierać by je same zostawić”. Będę to zmieniał, bo nie chcę mieć poczucia, że zagraciłem się pierdołami.

2. Nie ma znaczenia gdzie mieszkam. Jedynym wymaganiem jakie mam, to dobra baza komunikacyjna i żywieniowa. Po dojeżdżaniu ponad godzinę w jedną stronę do liceum i na studia mam już serdecznie dość spędzania 10 godzin tygodniowo w komunikacji miejskiej, albo w korkach. Nie uznaję argumentacji, że przecież jest czas wtedy poczytać książkę, albo posłuchać muzyki. Wolę to mieć w mieszkaniu w wygodnym fotelu, a nie w autobusie wciśnięty między smutnych i wnerwionych ludzi.

Mieszkanie jest tylko dodatkiem, miejscem gdzie śpię i trzymam rzeczy. Oczywiście, że nie może być syfne, ale nie musi też być high-tech-class. Czasem czuję się jak kwiat w doniczce z “Leona Zawodowca”, który nigdzie nie zapuszcza korzeni, a dobrze mu tam, gdzie dostaje wodę i dużo słońca.

poniedziałek, 5 marca 2012

Świat zza okna taksówki.

W tym zwariowanym szybkim świecie chwila poza komputerem daje czas na przemyślenia.



Spędzam w taksówkach dużo czasu. Są wygodne i w połączeniu z komunikacją miejską wychodzą taniej niż własny samochód. Mają również dwie niezaprzeczalne zalety:

1. Nie muszę szukać miejsca do parkowania. Przyjeżdżam na miejsce, zatrzymujemy się, wysiadam gdzie tylko da się na chwilę przystanąć. Czasem jest to przystanek autobusowy, czasem parking, czasem kawałek miejsca, gdzie nikt mnie nie rozjedzie. Zawsze jednak trwa to 10 sekund, których nie muszę doliczać do czasu przejazdu. Swego czasu miałem samochód służbowy i zazwyczaj dłużej szukałem miejsca do zaparkowania “pod domem”, niż jechałem nim z biura... Parkometry, zakazy postoju, serwisowanie i zmiana opon na zimowe/letnie. O cenach benzyny nawet nie piszę, bo to wystarczająco już oklepany temat by się nad nim jeszcze rozwodzić. Kiedyś w rozmowie z kolegą usłyszałem, że to taki wielkomiejski styl życia - nie masz samochodu, bo go nie potrzebujesz. Szybciej będzie komunikacją, a jeśli nie, to przecież stać Cię na taksi. w Końcu po coś do pracy chodzimy...

2. Jadąc taksówką można skupić się na czymkolwiek chcemy, innym niż samo prowadzenie. Od czasu pojawienia się smartfonów mamy dostęp do całego świata. To taka chwila, w ciągu dnia, gdy jest czas rzucić okiem na najważniejsze informacje, przeczytać ten otwarty od 3 dni w przeglądarce artykuł (człowiek, który wymyślił readitlater.com zasługuje na piwo), albo poprostu powyglądać za okno. Ta ostatnia czynność jest moją ulubioną. Zwłaszcza po zmroku, kiedy migoczące za oknem światła tworzą mozajkę zasypiającego miasta, które każdy z nas zna, jednak nie dostrzega w nim nic więcej niż cełgy i beton. To właśnie moment, w którym znika słynna warszawski pośpiech i pogoń za sukcesem. To chwila wyciszenia i wyhamowywania. Tylko z okna taksówki można dostrzec, jak bardzo ulotny jest pęd dnia pracy, który przechodzi w delikatny i cichy wieczór znaczony jedynie światłami w oknach nowych mieszkań i bezruchem szkalnych biurowców, w których światło nigdy nie gaśnie.

Można spierać się i mówić, że z okna autobusu można dostrzec to wszystko. Jednak ciągłe przystanki, gwar rozmów, muzyka słuchawkowych DJejów i piskliwych małolat zagłuszają tę niezwykłą ciszę, która jest najlepszym tłem do tej podróży.