poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Dzisiaj jestem zajęta, kastruję męża…


Każda kobieta marzy o mężczyźnie silnym, stanowczym i przebojowym, którym będzie się mogła pochwalić na przyjęciu przed koleżankami. Tylko dlaczego, gdy takiego znajdzie, to go kastruje?

Znam setki takich historii. Dziewczyna szuka dla siebie chłopaka, nie może go znaleźć, bo faceci dookoła niej to “lamusy’ (cytat z niedawnej wyprawy do klubu). Porządni, uczesani i grzeczni - słowem nic, co byłoby w nich interesujące na tyle, żeby zostać zauważonym w tłocznym miejscu przepełnionym testosteronem i pachnącym estrogenem buzującym z obu płci.

Ona poszukuje tego jedynego, który wprowadzi element szaleństwa w jej nudne i monotonne życie - faceta, który wywróci je do góry nogami i sprawi, że znów będzie fascynująco. Musi być nietuzinkowy i niebanalny. Musi wyglądać i zachowywać się wyjątkowo. W dodatku musi dostrzec ją - niestety nieco banalną i zwyczajną, ale przecież posiadającą dusze rebeliantki i romantyczki (nigdy nie miała odwagi tego pokazać, ale przecież taka właśnie jest… zupełnie inna niż te wszystkie głupie laski wokoło…).

Załóżmy, że świat jest doskonały, sprawiedliwy i opiera się na wiedzy czerpanej z hollywoodzkich komedii romantycznych. Oto podchodzi do niej ON - dostrzegł w niej całe jej piękno i wie, że jest tą jedyną. Zaczynają się spotykać, jest wspaniale - kwiaty, niespodzianki, szaleństwo przy każdym spotkaniu. Motyle w brzuchu pojawiają się przy każdym jego słowie, zarówno pisanym w smsach i na fb, jak i wypowiedzianym na żywo. Ten gość jest spełnieniem jej wszystkich marzeń.

Nadchodzi więc czas, by go wykastrować. Dlaczego? Bo jest zagrożeniem… Dla samego siebie… Należy go udomowić i uzależnić od siebie, tak by przestał być atrakcyjny dla koleżanek. Przecież któraś z nich mogłaby postanowić go zabrać dla siebie. Należy temu zapobiec za wszelką cenę…

Pilnowanie siebie jest nieco zbyt poważnym wyzwaniem (komu by się chciało, przecież kocha mnie taką, jaka jestem), więc to jego trzeba nieco utemperować. Koniec z flirtowaniem z innymi kobietami, koniec z bywaniem bez niej, koniec ze spotykaniem się z kolegami. Teraz jesteś tylko mój, w mojej małej, choć złotej klatce… Zapewnię Ci wygodne życie, jednak będziesz musiał się do mnie dostosować. Możesz już przestać chodzić w dopasowanych koszulach do pracy (widziałam, jak ta pipa z księgowości na Ciebie patrzy), koniecznie masz do mnie dzwonić z każdego wyjazdu służbowego co najmniej 50 razy dziennie mówiąc mi jak bardzo mnie kochasz… Masz siedzieć w hotelu i tęsknić za mną. A gdy jesteś przy mnie, to tul mnie i oglądaj ze mną MOJE ulubione seriale na naszej wspaniałej wygodnej sofie.

Po 6 miesiącach takiego traktowania ten wymarzony koleś ma dwa wyjścia… Albo ucieknie do wolności i znów będzie sobą, albo zostanie i stanie się wykastrowanym kanapowym kotem, którego będziesz głaskała i tuliła do siebie zastanawiając się gdzie podział się ten drań, którego kiedyś pokochałaś. Ponarzekasz koleżankom, jak bardzo się zmienił, jak przestał być tym dawnym dachowcem przynoszącym Ci myszy upolowane na strychu. Będziesz narzekała, ale będziesz czuła się bezpieczna, bo przecież wykastrowany i tak się żadnej innej już nie przyda…


fot: Cristina Silva

piątek, 18 kwietnia 2014

6 rzeczy, których dowiedziałem się w Berlinie cz. 2



4. Picie i palenie - kiedy jechałem jakiś czas temu do Mediolanu,w przewodnik było napisane, że we Włoszech nie funkcjonuje coś takiego, jak strefa dla niepalących. Wszyscy palą i koniec. Spodziewałem się tego po południowcach, ale zupełnie nie po Niemcach - totalnie błędne założenie! W Berlinie papierosy są wszędzie! Na przystanku autobusowym czy stacji s-bahnu, w kolejce do kebaba, w każdym barze i na każdym kroku. Wszyscy palą i wywalają peta na chodnik - nie tylko imigranci, ale też rodowici Niemcy. I nikt nie robi z tego problemu. Podobnie jak z picia piwa - na ławce w parku, w komunikacji publicznej (w U-bahn akurat są plakietki, że nie można) i dowolnym innym miejscu. Spożywanie alkoholu na ulicy jest w Berlinie legalne i powszechnie praktykowane. Nikt nie chodzi nawalony, nikt nie zarzyguje wszystkiego dookoła, nikt nie dostaje mandatu. Da się? Da się, tylko trzeba to zrozumieć i przyzwyczaić. Tak powszechne w Polsce przeświadczenie, że jak dzieci nie będą widziały nikogo z piwem w ręku, to nie dowiedzą się o istnieniu alkoholu przed 18 rokiem życia jest tu zupełnie obce. Ale to pewnie dla tego, że Niemcy już dawno zrozumieli, że od wychowywania dzieci są rodzice, a nie straż miejska.

5. Puby i kluby - Berlin rozkoszuje się w swoich pubach, barach i ogródkach piwnych. Nie ważne, czy popijasz Berliner Weisse, czy Carlsberga jesteś tu mile widziany. Siedzenie przy piwku/drinku i gadanie jest chyba ich ulubioną metodą spędzania czasu. Wg wielu opinii znajomych mieszkających dłużej w Berlinie, jedynym co może przebić siedzenie przy piwie i gadanie jest… oglądanie piłki nożnej przy piwie i gadanie o niej jednocześnie. Jeśli lubisz takie klimaty, to w Berlinie będziesz w siódmym niebie. Praktycznie cały Kreuzberg będzie Twoją ziemią obiecaną i doliną wiecznej szczęśliwości. Miejsc jest niezliczona ilość i różnorodność (można trafić do Irish Pubu, w którym cała obsługa jest z Polski - true story), drinki wymyślne i dosyć tanie, ludzi do pogadania pełno. Nie ma problemu z zaczepieniem kogoś ze stolika obok i porozmawianiem z nim przez 15 minut - tutaj każdy ma jakąś historię. Jeśli jednak nie bardzo lubisz siedzieć w miejscu i wolisz jednak się trochę poruszać prezentując gibkość swych ruchów na parkiecie to czeka Cię srogie rozczarowanie. W Berlinie są kluby, w których się tańczy, jednak w 90% wyglądają jak warszawskie “Luzztra” i mniej więcej do tego służą. Znajdziesz w nich świetną muzykę (tak długo jak lubisz muzykę elektroniczną) i największe na świecie stężenie naćpanych ludzi na metr kwadratowy. Absolutnie wszyscy są po prochach (łącznie z obsługą). Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałem i chyba nie mam zamiaru tego powtarzać. Podobno są jakieś bardziej lajtowe kluby (tu zwane komercyjnymi), jednak nie udało mi się do nich trafić. Następnym razem na pewno się wybiorę i dam znać.

6. Za krótko i zły termin - żeby naprawdę móc powiedzieć cokolwiek więcej o Berlinie, trzeba spędzić tam znacznie więcej czasu. Byłem przez 6 dni i prawie nic nie zobaczyłem. Zachodnią część Berlina, tak bardzo różną od wschodniej, widziałem praktycznie raz przez okno kolejki pędzącej w stronę lotniska. Dodatkowym problemem była pogoda. Przez cały wyjazd wiało i było średnio ciepło, więc bardzo duża część atrakcji, które są dostępne w środku sezonu nie była jeszcze czynna. Koniecznie muszę tam wrócić na dłużej (jeszcze z tydzień lub dwa), jednak teraz zdecydowanie bardziej będę celował w miesiące wakacyjne. Masa małych i klimatycznych knajpek nad brzegiem rzeki (Berlin leży nad Sprewą i Hawelą, które łączą się w jego zachodniej części), imprezy na stacjach s-bahnu i masa innych niezapomnianych przeżyć dostępnych latem są wystarczającą zachętą do przyjazdu. Zdecydowanie polecam każdemu!

6 rzeczy, których dowiedziałem się o Berlinie cz. 1

Udało mi się wreszcie wybrać do Berlina.

Jedno z najważniejszych miast w Europie, pełne znajomych i całkiem blisko od Polski, ale jakoś zawsze było nie po drodze. A to termin nie taki, a to pogoda niesprzyjająca albo słońce świecące zbyt głośno. Teraz jednak wszystkie gwiazdy w konstelacji złożyły się w jedną wielką strzałkę skierowaną na stolicę Niemiec i tak oto wylądowałem na Tegel. Byłem 6 dni i każdego z nich uświadamiałem sobie coś zupełnie nowego i wartego odnotowania. Jeśli nigdy nie byłeś/byłaś w Berlinie, to potraktuj to jako najprostsze i bardzo powierzchowne wprowadzenie do tego niezwykłego miasta.

1. Komunikacja miejska - absolutnie pierwsza rzecz, z którą zetkniesz się w Berlinie, jeśli nie jesteś bogatym rozleniwionym klopsem bujającym się tylko taksówkami. Jest po prostu perfekcyjnie zaplanowana. Gość, który to wymyślił i rozpisał powinien każdego dnia dostawać butelkę dobrego wina. Dojechanie z dowolnego miejsca w Berlinie do wymarzonej przez Ciebie lokacji jest zawsze proste i logiczne. Wszystkie perony i przystanki są doskonale oznakowane i pokazują najbardziej potrzebne informacje - numer linii, kierunek, najbliższe stacje, za ile pojawi się pociąg/autobus. Absolutne mistrzostwo świata. Nie da się zgubić albo nie trafić. Tylko uważajcie na bilety - jak kupicie zły to czeka Was upomnienie w wysokości 40 Euro, z którego raczej nie wykręcicie się na psie oczka.

2. Multikulturowość - takiego wymieszania ras, klas, kultur i środowisk nie widziałem nigdzie. Nawet w Nowym Jorku nie widziałem takiej różnorodności. Na przejściu dla pieszych stoją obok siebie Azjata w drogim garniturze spieszący się na biznesowe spotkanie, czarnoskóra hipsterka w spodniach w kwiatki, paru gości wyglądających na szefa kuchni z kebaba za rogiem i pięćdziesięcioletni biały biker pokryty cały tatuażami, w skórzanej kurtce i żółtych kaloszach. Spotkacie tutaj absolutnie każdego, kogo jesteście w stanie sobie wyobrazić. Oni wszyscy tu są i nie kryją się ze swoją obecnością. Często nawet nie zauważą Twojej obecności, gdyż ze swoją nudnawą stylówką nie jesteś wart ich uwagi.

3. Bezstresowość - nie jesteś w stanie opisać dokładnie na czym to polega, póki nie wrócisz do Polski i nie spojrzysz na ludzi wokół Ciebie - ten stres i zawziętość na twarzach naszych sąsiadów, nieznajomych na ulicy, znajomych i wszystkich w zasięgu wzroku. Tak bardzo się z do niej przyzwyczailiśmy, że już nawet nie dostrzegamy jej absurdu. W Berlinie totalnie się z tym nie zetknąłem. Naturalny uśmiech albo chociaż neutralna mina są czymś naturalnym. Nikt na Ciebie nie patrzy, jak na potencjalne zagrożenie (albo jak na pajaca, jak się za dużo uśmiechasz). Tu się po prostu ludzie dobrze i bezstresowo czują, a nawet jak są zestresowani, to starają się to ukryć, a nie opowiadać wszystkim do około jak bardzo jest źle i dlaczego będzie tylko gorzej. W Berlinie nie ma znaczenia jak wyglądasz, co masz na sobie ani jak inni mogą na Ciebie patrzeć. Masz to w nosie, bo sam określasz i wyrażasz to kim jesteś - nie robisz tego dla innych, robisz to dla siebie, więc dlaczego miałaby Cię interesować ich opinia…