niedziela, 15 kwietnia 2012

Drinki, których nie wypiłem!


Ich zaskoczenie było tak ogromne, że zaniemówili. Minęło dobre kilka minut zanim pojawiły się pierwsze nieśmiałe próby namówienia mnie do zmiany zdania - głównie granie na poczuciu winy za porzuconych kompanów. Jednak były tak chaotyczne i niezdarne, że wszystkie spełzły na niczym. Postawiłem na swoim i w sobotni wieczór zostałem w domu!

Postanowiłem przełamać weekendowy rytuał, który u nas wszystkich wygląda podobnie. Około 23 dzwoni telefon z informacją, że znajomi będą za 30 minut na bifora. Każdy przywiezie coś ze sobą, żebyśmy mogli wprowadzać się w odpowiedni nastrój planując dzisiejsze wyjście. Potem ruszamy w obchód po lokalnych klubach pijąc drogie drinki, poznając nowych ludzi, którzy mają być dla nas rozrywką na wieczór i starając się jakoś wyróżnić w tłumie podobnych do nas “klubowiczów”. Całości rytuału dopełnia wzajemne podrywanie się i poszukiwanie najlepszej partii, z którą obudzimy się następnego ranka.

Jednak tym razem miało być inaczej, gdyż w trakcie wspomnianego już bifora, zamiast rzucić bojowe “ruszamy!” oznajmiłem “ja nigdzie dzisiaj nie idę”, czym wprawiłem zebrane towarzystwo w niemałą konsternację. Rytuał nie został dopełniony i zostałem jednorazowo uznany za niewiernego, który nie potrafi oddać hołdu klubowym bogom weekendu. Zamiast oddawać się alkoholowo-tanecznej ekstazie doszedłem do kilku wniosków:

Po pierwsze zrozumiałem, że nie będzie brakowało mi odstawionych panienek poszukujących uznania dla wysiłku włożonego w wyszykowanie się na sobotnią imprezę, spoconych kolesi depczących mnie podczas prób tańczenia, kolejki do baru ani nawet gwiazdorzącego selekcjonera o bujnych lokach. Najbardziej będzie brakowało mi rozmów - takich, teoretycznie, zupełnie niewinnych pogaduszek z nowo poznanymi osobami. W praktyce to zawsze pokaz umiejętności, samoprezentacja przed wchodzeniem w dalszą znajomość. Jednak budują specyficzny nastrój każdego klubowego wyjścia. Dreszczyk emocji, gdy podchodzisz do nowej osoby i zaczynasz rozmowę bardzo uzależnia. Na każdą z nich trzeba znaleźć sposób konwersacji, w którym będą się czuły najlepiej - bo dopiero wtedy będą odsłaniać swoje prawdziwe oblicze. Czasem plotą straszne bzdury - “litr benzyny za 6 pln to jedzenie dla rodziny w Afryce na co najmniej kilka dni”, “Widziałam w zoo pandę i była taka słodka”, “nie wiem jak czuć się w tej fryzurze, ale mam nadzieję, że Ci się podoba bo podobno jest modna”. Jednak w masie całego wieczoru mogą czasem natchnąć mnie do czegoś kreatywnego lub chociażby być tematem kolejnego wpisu na blogaska.

Drugie przemyślenie, które mnie naszło dotyczyło faktu odpuszczenia sobie jednej imprezy. To naprawdę nie ma najmniejszego znaczenia! Co prawda została masa drinków, których nie wypiłem, masa osób, których nie poznałem i masa hitów, do których nie tańczyłem. Jednak zupełnie szczerze czuję, że nic mnie nie ominęło. Drinki, których nie wypiłem mogę zaliczyć na konto rzeczy kupowanych za “mniej niż jeden drink”. Ludzie, których nie spotkałem tego wieczoru na pewno świetnie poradzili sobie beze mnie. Oczywiście można powiedzieć, że to stracona szansa na spotkanie tej wymarzonej - jednak jestem już na tyle dużym chłopcem by wiedzieć, że nie spotkam jej w klubie. Najprawdopodobniej będzie to znajoma znajomego/znajomej, którą spotkam na jakiejś domówce (urodziny or sth), pośród ludzi z podobnej do mnie grupy społecznej. Wtedy będzie czas naprawdę porozmawiać i wzajemnie się zauroczyć. W klubie poznawanie się można streścić do co najwyżej jednego szybkiego przy barze przed podjęciem decyzji “u kogo”.

Weekendowy rytuał klubowania nie odchodzi w zapomnienie. Jednak co jakiś czas będę go sobie odpuszczał, by pomyśleć chwilę nad celowością moich wyjść. Bo przecież po coś do tych klubów chodzimy - jeśli bawić się i spotkać ze znajomymi, to ma to jeszcze sens. Jeśli jednak zaczynamy tam chodzić, bo nie potrafimy już robić nic innego, to najwyższa pora znaleźć sobie nowe hobby. Bo to już nie jest wtedy wyłącznie zabawa - to uzależnienie i emocjonalna niemoc, którą wypełniamy życiową pustkę.

9 komentarzy:

  1. Gratuluję wyboru:) Zrobiłam to samo. Zamiast alkoholu i podeptanych butów, wybrałam nową książkę i koncert Grace Jones na TVP Kultura ( odkrywając jednocześnie, że mam TVP Kultura). A ciekawych ludzi poszukam na festiwalu w weekend. Za dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. popracuj troche nad tymi tekstami, bo ani to tresci nie ma, ani formy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciągle się uczę, będzie lepiej.

      Usuń
  3. Cały tekst wynosi clubbing na piedestał poprzez ubieranie go w piórka, które są twoimi słowami. Budujesz wokół niego swoistą aureolę zajebistości, gdzie trzeba się zastanowić czy to już jest miłość, czy kochanie? Czy uzależnienie, które przywołujesz na końcu, czy zwykłe imprezowanie? Stawiam na uzależnienie, bo:
    a)Zaskoczenie było tak ogromne, że aż zaniemówili – oh! Wow! Srsly? – ukazanie siebie, jako kogoś bezkogoniemożebyćżadnejimprezy.
    b)Minęło kilka minut – jeju.. aż kilka minut to trwało.
    c)Chaotyczne i niezdarne – ty pewnie używasz lepszych argumentów ;)
    d)Postawiłeś na swoim i zostałeś w domu – gratuluję! To twój pierwszy raz?
    e)Uzależnienie cechuje się tym, że będzie czegoś brakowało po odstawieniu, piszesz, że nie będzie ci brakowało odstawionych panienek… – no wiesz.  ..ani spoconych kolesi – no wiesz^2. Ale pisanie o tym, że nie będzie brakowało świadczy też o uzależnieniu, co nie? Bo jeżeli ktoś nie jest uzależniony, to przecież nie pisze o tym, że nie będzie czegoś brakowało. Takie potwierdzenie przez zaprzeczenie.
    f) nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale obraz, jaki wykreowałeś sobie w tym tekście brzmi tak - zadufany (drogie drinki) w sobie (ach trzeba było mnie namawiać) jebaka :)

    Tak sobie myślę, że kurcze, podejścia do ludzi i rozpoczęcia rozmowy nie traktuję jak jakieś podniecającej gry wstępnej, gdzie trzeba poczuć dreszczyk. Rozmowa, poznawanie ludzi, jest dla mnie tak naturalnym zjawiskiem, że nie muszę się nad tym rozwodzić, ani tym bardziej czuć podniecającego dreszczyku i ciarek na plecach i gryzienia w ucho.

    Jesteś uzależniony. Nadal, po próbie przekonania nas, że nie jesteś uzależniony, piszesz, że klubowanie jest rytuałem. W każdym razie nie zgadza mi się jedna rzecz, jak dobrze pamiętam, w tekście, gdzie radzisz jak poderwać dziewczynę w klubie, piszesz również, że tam może być ta wymarzona. Teraz, że nie znajdziesz jej w klubie. Może właśnie tu, w klubach karmisz swoje uzależnienie i emocjonalną niemoc bycia małym, zagubionym chłopcem?

    Gdybym miała skomentować notkę w skrócie, bez wywodu, który sobie właśnie poczyniłam, to proszę:
    So shame, so lame.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. odpowiadając po punktach:
      a) jestem raczej prowodyrem wyjść imprezowych, więc zdziwienie na moje anty nastawienie było naprawdę duże - zazwyczaj to ja namawiam i ja zachęcam niezdecydowanych
      b) nie miałem stopera ale zapadła napradę długa chwila ciszy
      c) nie wiem jak bardzo jesteś przyzwyczajona do argumentowania w chwili zaskoczenia - może masz większe doświadczenie niż moi znajomi
      d) tak, właśnie o to chodzi, że to pierwszy raz od bardzo dawna gdy nie poszedłem na imprezę w sobotni wieczór.
      e) właśnie o uzależnieniu jest cały ten wpis - mniejszym, większym, ale o uzależnieniu. I potrzebie jego kontrolowania. O tym co tak naprawdę uzależnia i dlaczego.
      f) możliwe, że tak właśnie jest - chociaż z określeniem "jebaka" raczej bym się nie zgodził.

      Masz rację - jestem uzależniony od imprezowania, jednak chcę to zmienić i ostrzec Was przed tym samym. Łatwo wpaść w pułapkę ulotnej przyjemności, którą z czasem musimy pogłębiać i wzmacniać o dodatkowe bodźce - jak przy każdym uzależnieniu.

      O poszukiwaniu tej wymarzonej w klubie napiszę innym razem. Obiecuję, żę będzie bardziej rzeczowo, a mniej lansiarsko i lamusiarsko ;)

      Usuń
    2. odpowiadając na odpowiedzi (;)) po punktach:
      a) okej, kumam :)
      b) następnym razem licz
      c) bardzo prawdopodobne
      d) bolało? ;)bo wiesz, jak pierwszy raz boli, to niedobrze.
      e) mhm.
      f) nie znam cię na tyle głęboko, żeby móc się wypowiadać. jedynie zostaje mi powierzchowne "ocenianie" na podstawie tego co piszesz i rozłożenia na czynności pierwsze. taki przekrój poprzeczny notki napisanej z głębi siebie = obraz.

      W każdą ulotną przyjemność łatwo wpaść, ot, błędne koło. I racja, najważniejsze znać swoje hamulce i łatwość wpadania w "nałogi".

      Poznałam mojego ex narzeczonego w klubie. Więc można kogoś znaleźć :) a, że nie wyszło to już inna historia. Tyle, że również w klubie poznałam kilku innych osobników płci męskiej, którzy byli mi bliscy lat kilka. Niektórzy nadal są. Kwestia odpowiedniej filtracji w zależności od chęci osiągniętego celu. Nikt nie jest "łatwy", jeżeli chce, żeby dana znajomość trwała dłużej. Jeżeli nie chce, to cóż, hulaj dusza.

      Usuń
    3. Chyba czytałyśmy zupełnie różne teksty. Ja tu widzę przyjemnego faceta, który wpadł w rytm (jak cała masa młodych kobiet i mężczyzn) szukania szczęścia, przygody i alkoholowego resetu w nocnym klubie. Bo to rozrywka łatwa i przewidywalna. Taki prosty rytuał, z którego albo się wyrasta, albo się nudzi. I do tego autor dochodzi. Zadufania w sobie nie zauważyłam, wywyższania się nad znajomymi tym bardziej.
      PS. A imprezy bez niego faktycznie są znacznie nudniejsze.

      Usuń
    4. Ja z kolei nie widzę w swoim komentarzu wywyższania się nad znajomymi ;) Więc skąd "tym bardziej"? :)
      P.S. a bardzo prawdopodobne, tego nie neguję, nie wiem, nie imprezowałam, więc się nie wypowiadam.

      Usuń
  4. Jeden wieczór w domu w maratonie imprez to chyba za mało, żeby stwierdzić, że imprezowanie to niedobre uzależnienie, którego jesteś świadom i z którego równie świadomie możesz zrezygnować? Z jakichś powodów wychodzisz i robi to też ten tłum ludzi, który w klubie spotykasz. Czy jest to złe? Zależy właśnie z jakich powodów to robisz. Może to jest po prostu Twój styl życia, który Ci odpowiada i w którym się odnajdujesz? Poznawanie nowych ludzi, niezobowiązująca rozmowa, beztroska zabawa może być lepsza, niż siedzenie w domu i poczucie zmarnowanego czasu. Chyba że jest właśnie na odwrót – sobota poza klubem była o wiele ciekawsza, niż zadymiony lokal pełen podchmielonych ludzi, których swoją odwagę i poczucie zaawansowanych umiejętności tanecznych zawdzięczają tylko procentom.
    Z mojego imprezowego doświadczenia postrzegam takie wyjścia jako niejedną okazję do nawiązania fajnych relacji, beztroskiej zabawy i zastrzyku pozytywnej energii na parę kolejnych dni. Ale były też i takie wyjścia, które zwiastowały koniec z takim stylem życia, poczuciem zmarnowanego czasu i bezsensownego niszczenia sobie zdrowia. Wszystko w swoim czasie, w odpowiednich dawkach i z odpowiednimi osobami. To klucz do tego, żeby imprezowanie było fajne, nawet jeśli dla kogoś oznacza to raz w roku, a dla kogoś innego siedem dni w tygodniu.
    Co do tej wymarzonej – to planisto, nie planuj! Nie znasz dnia ani godziny :) Masz dość określone przemyślenia, gdzie JĄ spotkasz. A jak będzie wyglądać też już wiesz? Znając przewrotność losu, pewnie ją poznasz właśnie w klubie, albo niejedną wcześniejszą już tak poznałeś i teraz rękami i nogami się zapierasz – never again ... ;)
    Wśród moich przyjaciół i źródeł początków ich znajomości w klubie, nie wyliczając wszystkich, mam takich, którzy:
    - niedawno obchodzili czwartą rocznicę ślubu, córka zaraz zdmuchnie im trzy świeczki
    - drudzy mieli wesele w ostatnie wakacje
    - kolejni dopiero co się zaręczyli
    Żadne z nich tego nie planowało. Jedni imprezowali co tydzień, inni kluby oglądali jedynie z zewnątrz.
    Wśród znajomych poznanych na domówkach, urodzinach, spotkaniach ze znajomymi:
    - jedni właśnie złożyli papiery rozwodowe
    - drudzy zdecydowali w weekend, że wspólne mieszkanie nie jest już dobrym pomysłem, ale trzeba to jeszcze jakoś dograć ze względu na dziecko
    Zatem - nie ma reguły! Pozwól się zaskoczyć losowi...
    A imprezowanie niech będzie zawsze przede wszystkim okazją do dobrej zabawy. Nawet jeśli ją sobie dawkujesz w ograniczonych ilościach lub wprowadzasz jednosobotnie detoksy.
    Tak jak mówią – od namiaru szczęścia też idzie oszaleć :)

    OdpowiedzUsuń