poniedziałek, 20 lutego 2012

Wszystko mnie boli... i dobrze mi z tym!

Miałem za sobą ciężki weekend. Chwilę zwątpienia w siebie i w wiele rzeczy, które mnie otaczają. Musiałem coś z tym zrobić, bo nie umiem tak żyć. Nie chcę uciekać z klubu w środku nocy nie potrafiąc znaleźć tam dla siebie miejsca - piątek. Nie potrafię patrzeć na bawiących się ludzi zastanawiając się jedynie, co ja tam robię - sobota. Nie mogę przetracać całego dnia patrząc się tępo w serial, który nie wnosi nic do mojej egzystencji - niedziela.

Dlatego musiałem to zmienić.

Dzisiaj byłem na treningu. Pierwszy raz od kilku miesięcy (a może to już nawet z rok będzie) zebrałem się w sobie i poszedłem. Mimo wielu niesprzyjających warunków udało mi się dotrzeć na matę. I stał się cud - w momencie przejścia przez próg poczułem to wszystko co pchało mnie do sportu przez ostatnie 18 lat. Pierwszy był zapach, tak bardzo znajomy i jedyny w swoim rodzaju. Dziesiątki osób dające z siebie wszystko walcząc z własnymi słabościami wytwarzają niesamowitą atmosferę, której nie zrozumie nikt, kto nigdy nie brał w tym udziału.

Potem dotarł do mnie widok wielu znajomych twarzy, które znam od lat, i które zawsze mobilizowały mnie do bycia lepszym. Dotyk maty pod stopami, która uginała się w znajomy sposób i to poczucie wspólnego celu, który przyświeca każdemu sportowcomi myślącemu o czymś więcej niż tylko lansie na modnej siłowni.

Będziemy najlepsi!

Dzisiaj nie byłem - ledwo dotrwałem do końca treningu, jednak naważniejsze, że nie poddałem się w połowie drogi. Ani nawet pod jej koniec, kiedy nikt nie miałby mi tego za złe, bo przecież i tak wiadomo, że nie mam siły.

Jednak prawdziwe szczęście poczułem dopiero po wyjściu z sali. Wiedziałem, że dokonałem czegoś w swoim życiu - mimo oswojonej już pracy, wygodnej kanapy i dużego telewizora z podłączoną konsolą potrafiłem zmobilizować się do zrobienia czegoś więcej. Nie zadowala mnie taka egzystencja, a właśnie treningi są tym co pcha mnie do przodu ku samorozwojowi. To właśnie z maty będę miał energię na wszystko, czego do tej pory nie dokonałem. Bo poszedłem i nie poległem. Jeśli to się udało, to znaczy, że mogę wszystko.

Dlatego dobrze Wam radzę - ruszcie tyłek sprzed telewizora i zmieńcie coś w swoim życiu. Będzie bolało tylko pierwszego dnia (tak jak mnie boli teraz każdy mięsień), każdy kolejny będzie czystą heroiną. Warto coś zmienić, bo wracając do domu będziecie mieli takiego samego rogala uśmiechu na ustach, jak ja dzisiaj powłóczając nogami w drodze do metra.

4 komentarze:

  1. "Pierwszy był zapach, tak bardzo znajomy i jedyny w swoim rodzaju."
    taaa - smród potu i starych skarpet...zboczek... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sport to najlepsza rzecz. I najlepsze emocje

    OdpowiedzUsuń
  3. No i pięknie. Chłopak - idealista ruszył dupę. Lovely! Rzesze fanek czekają;)))bez nadziei.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak poszłam na pierwsze zajęcia z dość specyficznego fitnessu i z nich wyszłam to byłam dumna, ze poszłam, dotrwałam i chce więcej. Po kolejnych byłam dumna, ze mimo okrutnych zakwasaow dzieki ktorym przez tydzien w zasadzie nie spalam chodze na zajecia dalej. Obecnie jestem dumna z kazdego kolejnego postepu i mimo, ze naprawde ciezko czasem zwlec sie z wyra i ograniczyc zycie do praca-spotkanie-kawa-praca-jesc-telewizor-praca-marnowanie czasu na fejsie czy ze znajomymi nie majac jednak jakos specialnie monotonnego zycia dzieki dosc specyficznej pracy doskonale rozumiem to uczucie gdy zbierasz sie i robisz cos wiecej. U mnie tym bardziej, ze robie to pierwszy raz bo nigdy nie uprawailam sportu innego od klikania myszka i jezdzenia na rowerze czy rolkach latem. :)

    Swoja droga, rok czasu? Masakra ! A ja pamietam te czasy trenningów Twych dwa razy w tygodniu :> I nie tylko no ale.. ;)

    OdpowiedzUsuń