niedziela, 29 kwietnia 2012

Zdjęcia wypadające z pudełka.




Czy gdybyś mógł zapomnieć wszystko co dotychczas przeżyłeś to skorzystał byś z tej możliwości? Trudne pytanie, bo przecież to właśnie nasze wspomnienia decydują o tym kim jesteśmy i jakie decyzje podejmujemy. To doświadczenie płynące z naszych przeżyć połączone z “wiedzą” zdobytą z innych źródeł (telewizja, książki, internet, znajomi) definiują nas i stoją za decyzjami, które podejmujemy.

Przeżywając ciekawe chwile coraz częściej sięgamy po aparat, by utrwalić w naszej pamięci piękne miejsca, ważne momenty lub po prostu niezwykłe zbiegi okoliczności. Kiedyś zapisywaliśmy je na 35mm rolki filmu, teraz trafiają w postaci zer i jedynek na kartę pamięci w naszym telefonie lub lustrzance. Wracamy czasem do tych zdjęć by choć przez chwilę poczuć jeszcze magię zapisanych chwil. Działa to najlepiej, gdy wspomnienia na nich zawarte są jednoznacznie pozytywne. Takie zdjęcia wyciągamy w chwilach złego nastroju, by przywrócić uśmiech na nasze twarze, by poczuć muśnięcie szczęścia na smutnej duszy.

Znacznie trudniej jest, gdy jedno takie spojrzenie potrafi zniszczyć całe budowane przez nas szczęście. Gdy jedno słowo jest w stanie zburzyć mur zapomnienia i rozbić wznoszoną twierdzę zapomnienia, zaczynasz zastanawiać się czy jest jakaś szansa by jeszcze żyć normalnie. Nie wiem kiedy mnie to spotka, bo staram się jej unikać, ale zawsze kończy się bólem i psychą rozjechaną walcem. Bo każde wspomnienie zapisane w pamięci jest wielkim cierniem raniącym przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Czuję się jakbym podnosił z podłogi tysiąc rozsypanych zdjęć - na każde z nich patrzył, i każde było zapisem bólu.

Czy całkowite zapomnienie jest możliwe? Czy kiedykolwiek nauczę się jak przykryć przeszłość nowymi zdjęciami? Czy nauczę się nie patrzeć na każde zdjęcie po kolei zanim znów wsadzę je do pudełka, z którego się wysypały? Muszę się tego szybko nauczyć, bo nie jestem w stanie tak dłużej funkcjonować, nie chcę tak żyć.

środa, 25 kwietnia 2012

Sztuka, której nie rozumiem!




Po wyjściu z teatru czułem wyłącznie pustkę i ulgę. Znajomi rozpływali się nad sztuką, którą kilka minut wcześniej skończyliśmy oglądać i komentowali najlepsze jej fragmenty. Niestety nie byłem w stanie dołączyć do dyskusji, gdyż dla mnie była to tylko para ludzi udająca, że są kimś innym.

Prawdopodobnie nie umiem docenić nowoczesnej sztuki - nowego teatru, rzeźby i tak zwanych instalacji. Na pewno jest w niej jakaś głębia, jakiś sposób, w który artysta wyraża siebie lub swoje emocje zamykając je w nieruchomych przedmiotach i przekazując je innym. Wiele osób odkrywa w nich własne historie i głęboko przeżywa chwile w ich obecności. Gotowi są płacić bajońskie sumy, za możliwość zabrania tego kawałka sztuki do siebie, do swojej kolekcji, czy nawet mieszkania - są pewni, że jest tego warta.

Całkowicie ich nie rozumiem. Nie potrafię spojrzeć wystarczająco głęboko, lub dostatecznie abstrakcyjnie na nowoczesną sztukę. Nie wiem dlaczego 4 worki ze śmieciami, czy rozlana na podłodze coca-cola mogą być wyrazem współczesnego obrazu społeczeństwa jakiegoś kraju. Nie wiem dlaczego ktoś gotów jest zapłacić 1 000 000 euro za krzesło pomazane farbą, które jakiś “znany” artysta zaprojektował 3 dni przed własną śmiercią.

Podobnie jest z grami wideo, o których jednak wiem trochę więcej, niż o rzeźbie czy instalacjach (chyba, że na dysk C). W rozmowie z przyjacielem ostatnio wyszedłem na bezdusznego materialistę, który nie potrafił rozpływać się nad Brutal Legend. Uznałem, że musiała być to kiepska gra, skoro nikt jej nie kupił. Przecież wszechobecna ręka rynku wyciąga na sam szczyt rzeczy dobre spychając w zapomnienie mierne i wtórne.

Czy może jednak dałem sobie wmówić właśnie takie podejście do świata. Może jestem już tak bardzo przesiąknięty marketingową papką, że nie jestem w stanie docenić czegokolwiek poza nowym blockbusterem o Transformersach lub iUrządzenia, które muszę mieć, bo przecież staram się “think different”. Trzeba będzie jeszcze przejść się na kilka “niekomercyjnych” wystaw i przedstawień - dać sobie szansę zanim wydam ostateczny werdykt i zasiedzę się z wiaderkiem popcornu w ręku patrząc na falujący z ekranu biust Megan Fox.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Drinki, których nie wypiłem!


Ich zaskoczenie było tak ogromne, że zaniemówili. Minęło dobre kilka minut zanim pojawiły się pierwsze nieśmiałe próby namówienia mnie do zmiany zdania - głównie granie na poczuciu winy za porzuconych kompanów. Jednak były tak chaotyczne i niezdarne, że wszystkie spełzły na niczym. Postawiłem na swoim i w sobotni wieczór zostałem w domu!

Postanowiłem przełamać weekendowy rytuał, który u nas wszystkich wygląda podobnie. Około 23 dzwoni telefon z informacją, że znajomi będą za 30 minut na bifora. Każdy przywiezie coś ze sobą, żebyśmy mogli wprowadzać się w odpowiedni nastrój planując dzisiejsze wyjście. Potem ruszamy w obchód po lokalnych klubach pijąc drogie drinki, poznając nowych ludzi, którzy mają być dla nas rozrywką na wieczór i starając się jakoś wyróżnić w tłumie podobnych do nas “klubowiczów”. Całości rytuału dopełnia wzajemne podrywanie się i poszukiwanie najlepszej partii, z którą obudzimy się następnego ranka.

Jednak tym razem miało być inaczej, gdyż w trakcie wspomnianego już bifora, zamiast rzucić bojowe “ruszamy!” oznajmiłem “ja nigdzie dzisiaj nie idę”, czym wprawiłem zebrane towarzystwo w niemałą konsternację. Rytuał nie został dopełniony i zostałem jednorazowo uznany za niewiernego, który nie potrafi oddać hołdu klubowym bogom weekendu. Zamiast oddawać się alkoholowo-tanecznej ekstazie doszedłem do kilku wniosków:

Po pierwsze zrozumiałem, że nie będzie brakowało mi odstawionych panienek poszukujących uznania dla wysiłku włożonego w wyszykowanie się na sobotnią imprezę, spoconych kolesi depczących mnie podczas prób tańczenia, kolejki do baru ani nawet gwiazdorzącego selekcjonera o bujnych lokach. Najbardziej będzie brakowało mi rozmów - takich, teoretycznie, zupełnie niewinnych pogaduszek z nowo poznanymi osobami. W praktyce to zawsze pokaz umiejętności, samoprezentacja przed wchodzeniem w dalszą znajomość. Jednak budują specyficzny nastrój każdego klubowego wyjścia. Dreszczyk emocji, gdy podchodzisz do nowej osoby i zaczynasz rozmowę bardzo uzależnia. Na każdą z nich trzeba znaleźć sposób konwersacji, w którym będą się czuły najlepiej - bo dopiero wtedy będą odsłaniać swoje prawdziwe oblicze. Czasem plotą straszne bzdury - “litr benzyny za 6 pln to jedzenie dla rodziny w Afryce na co najmniej kilka dni”, “Widziałam w zoo pandę i była taka słodka”, “nie wiem jak czuć się w tej fryzurze, ale mam nadzieję, że Ci się podoba bo podobno jest modna”. Jednak w masie całego wieczoru mogą czasem natchnąć mnie do czegoś kreatywnego lub chociażby być tematem kolejnego wpisu na blogaska.

Drugie przemyślenie, które mnie naszło dotyczyło faktu odpuszczenia sobie jednej imprezy. To naprawdę nie ma najmniejszego znaczenia! Co prawda została masa drinków, których nie wypiłem, masa osób, których nie poznałem i masa hitów, do których nie tańczyłem. Jednak zupełnie szczerze czuję, że nic mnie nie ominęło. Drinki, których nie wypiłem mogę zaliczyć na konto rzeczy kupowanych za “mniej niż jeden drink”. Ludzie, których nie spotkałem tego wieczoru na pewno świetnie poradzili sobie beze mnie. Oczywiście można powiedzieć, że to stracona szansa na spotkanie tej wymarzonej - jednak jestem już na tyle dużym chłopcem by wiedzieć, że nie spotkam jej w klubie. Najprawdopodobniej będzie to znajoma znajomego/znajomej, którą spotkam na jakiejś domówce (urodziny or sth), pośród ludzi z podobnej do mnie grupy społecznej. Wtedy będzie czas naprawdę porozmawiać i wzajemnie się zauroczyć. W klubie poznawanie się można streścić do co najwyżej jednego szybkiego przy barze przed podjęciem decyzji “u kogo”.

Weekendowy rytuał klubowania nie odchodzi w zapomnienie. Jednak co jakiś czas będę go sobie odpuszczał, by pomyśleć chwilę nad celowością moich wyjść. Bo przecież po coś do tych klubów chodzimy - jeśli bawić się i spotkać ze znajomymi, to ma to jeszcze sens. Jeśli jednak zaczynamy tam chodzić, bo nie potrafimy już robić nic innego, to najwyższa pora znaleźć sobie nowe hobby. Bo to już nie jest wtedy wyłącznie zabawa - to uzależnienie i emocjonalna niemoc, którą wypełniamy życiową pustkę.

piątek, 6 kwietnia 2012

Święta, których nie ma.




Wielkanoc to najważniejsze święto w religii chrześcijańskiej, więc dlaczego wszyscy mają je w dupie?

Wielkanoc nadchodzi - puste ulice Warszawy, korki na wyjazdówkach, opustoszałe biura i piątek, w ciągu którego przyszła tylko połowa maili. Wielki Piątek należałoby dodać - dzień najbardziej ścisłego postu w ciągu całego roku. Po tym jak podgrzałem sobie parówki na śniadnio-obiad, spotkałem przy stole w biurze kolegę zajadającego kurczaka. Dwa żarty o obrażonych moherach i wróciliśmy do posiłku. Żadnego z nas nie wzruszyło bestialskie pogwałcenie tradycji polskiej, jakiego się właśnie dopuszczaliśmy.

Obaj jesteśmy ateistami, agnostykami, you_name_it. Ale patrząc na wielu moich wierzących (albo tak deklarujących) znajomych odnoszę nieodparte wrażenie, że Wielkanoc to dla nich taka sama okazja do pojechania do domu (import wciąż dominuje nad lokalsami w tym temacie), jak długi weekend majowy. Nie odnajduję w nich poczucia wyjątkowości chwili - to po prostu wolny poniedziałek i większy niż zwykle obiad w niedziele. No dobra ubiorą się w koszulę do kościoła i zjedzą coś z tej okazji, czego nie jedzą cały rok.

Boże Narodzenie umiało się wypromować - choinka, kolędy, mikołaj (główny punkt promocyjny), światełka w kształcie płatków śniegu. Zimą czuć atmosferę świąt. Wielkanoc jest zupełnie bezbarwna - niby są jajka, niby króliczek i nieodłączny mazurek, którego dojada się tydzień po tym jak się zsechł. Ale zupełnie nie czuję atmosfery. Nie ma wyczekiwania, wielkich przygotowań, upragnionej chwili nadejścia.

Szkoda - czuję, że coraz bardziej tracimy coś z polskiej tradycji. Jako osoba nie biorąca aktywnego udziału w życiu kościelnym, zawsze doceniałem właśnie wiekowe nawyki jakimi charakteryzowało się podejście do różnych świąt i obrządki z nimi związane. Szanuję je i uważam za część polskości. Jednak jeśli Wielkanoc nie znajdzie dla siebie jakiegoś pomysłu na zachęcanie do siebie młodych ludzi, to wkrótce zmieni się w kolejny długi weekend przy grillu i telewizorze.